Czcigodny księże proboszczu, szanowni mieszkańcy naszej parafii, kochane dzieci, droga młodzieży
Za kilkanaście godzin, jutro o godz. 4.40, minie 69 lat od rozpoczęcia się na naszych ziemiach tragedii wojny, a wraz z nią ogromnego morza bólu, cierpień, upokorzeń i zaniku czegoś, co zwykło nazywać się człowieczeństwem.
Pierwszy akt tej Apokalipsy miał miejsce w bliskim i znanym nam Wieluniu. Poeta Sławomir Orlewski ujął to tak:
„Nadleciały ptaki zła warkotem Lament losu do nieba się uniósł Wiatr kolebał po podmiejskich niwach Dumny w gruzach rozdrzazgał się jesion Myśl i ciało runęły w krew żywą – Na sto domów padło siedemdziesiąt.”
Tak rzeczywiście było, już w pierwszych dniach wojny zginęło w Wieluniu ok. 1200 osób i przestało istnieć 70% domów.
To, co miało przyjść później zapowiadał Hitler już 22 sierpnia 1939, na naradzie w Obersalzbergu. Ten, o którym znany pisarz niemiecki Tomasz Mann powiedział, że „urodził się na swoje i całego świata nieszczęście” mówił wówczas do swoich dowódców:
„Na pierwszym miejscu stoi zniszczenie Polski. Cel polega na wyeliminowaniu aktywnej siły, …Nawet jeżeli wybuchnie wojna na zachodzie, zniszczenie Polski będzie miało pierwszeństwo. Dam propagandowy powód do rozpoczęcia działań, wiarygodny czy nie. Zwycięzcy nie pytają, czy mówił prawdę, czy nie. Kiedy się zaczyna i toczy wojnę, ważne jest nie prawo, lecz zwycięstwo[…]. Przygotowałem na Wschodzie moje oddziały „Totenkopf”, rozkazując im zabijać bez miłosierdzia i bez litości mężczyzn, kobiety i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy. Tylko w ten sposób zdobędziemy nieodzowną nam przestrzeń życiową […]. Polska będzie wyludniona i skolonizowana przez Niemców […]. Bądźcie twardzi i bezwzględni”.
Chciałabym jednak uświadomić wszystkim tu obecnym, że tego tyrana i barbarzyńcę rodem z Austrii, wybrali Niemcy na swego wodza w wyborach demokratycznych. Zatem nie można odpowiedzialności za koszmar lat 1939-45 zrzucać tylko na Hitlera i tym samym fałszować historię. Nie było wojsk hitlerowskich, bo nie było kraju Hitlerandia. Były Niemcy i wojska niemieckie. Ci okupanci, którzy tutaj weszli, i ci co do nich przystąpili zmieniając sobie imiona i nazwiska na brzmiące z niemiecka, realizowali zalecenia swojego psychopatycznego idola i chorego na władzę, kiepskiego malarza.
Dzisiaj stoimy przy grobie, na który – odkąd sięgam pamięcią - przychodzili wszyscy, zwłaszcza dzieci szkolne. Nikt z nas nie wiedział do niedawna kto to był, co tutaj robił, jakie drogi przywiodły go w nasze strony. Pisząc kiedyś do gazety krótki artykuł „Są takie groby”, napisałam to, co opowiadali starsi szynkielowianie, a oni wspominali bestialstwo żandarmów, którzy dopadli tego człowieka.
W czerwcu tego roku przeglądałam dokumenty zgromadzone przez GKBZpNP i znalazłam nie tylko jego dane, ale również dane jego oprawców i zeznania świadków. Po podzieleniu się tą wiedzą z kolegami, postanowiliśmy uzupełnić o te informacje miejsce jego spoczynku, zaś jeden z kolegów zaproponował sfinansowanie dodatkowej płyty nagrobnej.
Teraz może trochę historii. Z początkiem lipca 1944 roku, gdy coraz bliższy wydawał się koniec wojny, w naszych stronach, co jakiś czas, zaczęli się pojawiać żołnierze Armii Czerwonej (jeńcy) wzięci do niewoli przez Niemców. Próbowali przedostawać się na wschód w małych grupkach, po 2-3 osoby. Tak np. 9 VII 1944r. w lasku pichlickim, między Lututowem i Walichnowami, żandarmi z Lututowa zastrzelili dwóch jeńców, których na posterunek doprowadził volksdeutsch. Podobny los spotkał jeńców złapanych w pobliżu Osjakowa w sierpniu i październiku 1944r.
Spoczywający w tym grobie żołnierz - jeniec wojenny, to Mikołaj Drozdow, lat. ok. 30. Był jednym z trzech uciekinierów z niewoli niemieckiej, którzy ok. 19 lipca 1944r. dotarli już nad Wartę, do Borków Walkowskich. Schowali się do stodoły jednego z mieszkańców tej wsi, który – jak mi opowiadano - przyjechał rowerem do Szynkielowa i powiadomił o tym fakcie żandarmów z naszego posterunku. W celu schwytania zbiegów na Borki udali się: Robert Becker (vel Beckier), Johann Kleinlein, do którego przylgnęło u nas przezwisko Kuszaj oraz Franciszek Wiorek.
„Myśliwym” udało się „upolować” tylko jednego z uciekinierów. Kiedy rano, około godz. 5.00 – 5.30, Józef Walasik s. Wojciecha znalazł się na podwórku gospodarstwa sąsiadującego z posterunkiem, zawołał go do siebie Robert Becker. Zawołał również na idącego drogą Franciszka Graczyka s. Józefa, aby przyszedł do niego. Józef Walasik tak opisuje tamto zdarzenie:
„Na podwórku posterunku leżał twarzą do ziemi człowiek, w kałuży krwi, z zakrwawioną głową. Becker stał przy nim z pistoletem w ręku. Polecił nam wnieść „Rusa” do pomieszczeń aresztu. Wnieśliśmy go z Graczykiem, położyliśmy na słomie. Był jeszcze żywy. O nocnym polowaniu na jeńców opowiadał Walasikowi również F. Wiorek, u którego on pracował.
Ciąg dalszy tego, co działo się przez cały dzień na posterunku, można sobie tylko wyobrazić. Dość powiedzieć, że Bronisław Rabikowski wiozący jeńca wieczorem na cmentarz, był przekonany że ten nie żyje. Wiózł go w asyście żandarma Johanna Kleinleina i kościelnego – Wawrzyńca Pabianaka. Grób wykopali w kącie starego cmentarza. Bronisław Rabikowski zeznawał, że gdy wzięli żołnierza z wozu i kiedy stryj usiłował go ułożyć w grobie, ten chwycił go kurczowo za ręce. Podszedł wówczas Johann Kleinlein i oddał strzał w kierunku piersi żołnierza. Ten jednak nadal próbował trzymać stryja za ręce, a wtedy żandarm Kleinlein oddał drugi strzał, z tzw. przystawienia, w głowę. Żołnierz zajęczał i runął do grobu.
Jak pamiętają trochę starsi mieszkańcy Szynkielowa, zawsze ten grób – czy to ziemny, czy taki jak teraz – otoczony był opieką. My tutaj ćwiczyliśmy zachowania przed świętem Wszystkich Świętych, uczyliśmy się szacunku do zmarłych bez względu na ich narodowość i system, w którym przyszło im żyć.
Teraz, z perspektywy czasu który minął, mogę szczerze powiedzieć, że my wykazaliśmy się kulturą, zachowaniem, jakim zawsze należałoby sobie życzyć. Za tę właśnie kulturę, za to że nie musimy spuszczać głów, że możemy służyć jako swego rodzaju wzorzec zachowań cywilizowanych ludzi, chciałabym wszystkim bardzo szczerze podziękować. Ten grób to przecież też cząstka historii naszej wsi, naszej parafii. Ten grób na naszym cmentarzu, wraz z jeszcze z kilkoma grobami z lat wojny, to ślady lat okrucieństwa, bestialstwa, zezwierzęcenia okupantów. Tych śladów nie może zasypać piach. Tym śladom nie wolno pozwolić przeminąć z wiatrem, bo nic na świecie nie wymaga tak wielkiej obrony jak prawda. Nasz wielki Norwid przestrzegał: „Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by stały za drzwiami.” To co dzisiaj robimy chyba odpowiada nakazowi poety. My pokazujemy prawdę.
Zanim poprosimy fundatora tablicy o jej odsłonięcie a księdza Jacka o kilka słów i poświęcenie tablicy, chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, dzięki którym dzisiaj ten grób i jego otoczenie wyglądają przyzwoicie. A więc Helence i Leszkowi Witkowskim oraz dzieciom na czele z nieocenioną Panią Jolą Kasprzak, również Tomkowi Białeckiemu, a także Jackowi Kasprzakowi za przywiezienie tablicy i umocowanie jej na grobie, zaś koledze Zdzisławowi za jej sfinansowanie. Tylko mi trochę żal, że nadal jeszcze jakaś rodzina nie wie, że tutaj, na niewielkim wiejskim cmentarzu, w środku Polski, spoczywa ich bliski.
Jeszcze raz dziękuję za to, co powinno być normalnością w zachowaniach ludzi i o tę normalność bardzo proszę kolejne pokolenia szynkielowian.
PS. Młodzież bardzo proszę o zapalenie znicza ofiarom wojny spoczywającym na tym cmentarzu i postawienie go pod kamiennym krzyżem. Oczywiście, mówię o bezpośrednich ofiarach. Ofiar pośrednich, zwłaszcza małych dzieci, które zmarły w wskutek niedożywienia i chorób, jest przecież pochowanych na naszym cmentarzu znacznie więcej.
PS. Proszono mnie, abym powiedziała głośno to, co prawie wszyscy wiedzą o człowieku, który przyczynił się do śmierci Mikołaja Drozdowa. Karę donosicielowi wymierzył jego koń. Ponoć było to tylko jedno uderzenie kopytem w głowę.
|