Losy niektórych osób deportowanych na roboty oraz wysiedlanych w świetle ich relacji ustnych oraz dokumentów IPN
1. - „NIKT NAS NIE CHCIAŁ! PO CO ONI NAS WTEDY WYWIEŹLI?”
Pewnego letniego przedpołudnia 2007r. zaprosiłam do domu mego brata w Szynkielowie Pana Eugeniusza Dawidziaka, s. Józefa i Heleny z Wełnów, urodz. w Dymku w 1934r., po 1954r. już szynkielowianina. Chciałam, aby Pan Gienek pomógł mi rozwikłać powiązania wśród Dawidziaków - w związku z opracowywaniem materiałów do pracy: „Ofiary II wojny światowej w parafii Szynkielów”, bowiem u Dawidziaków powtarzały się nie tylko nazwiska, ale też imiona osób. I zaczął Pan Gienek opowiadać o roku 1944, gdy ojciec znalazł się w więzieniu w Ostrzeszowie, a mamę Helenę wraz z nim (l.10) i siostrzyczką Janiną urodzoną w czerwcu 1943r. wywieziono na roboty przymusowe do Austrii.
Znaleźli się – jak inni przywożeni na roboty – najpierw w obozie przejściowym (Salzburg, Arbeitsamt, Durchgangslager, Theodor–Körner-Strasse). Tu odbywał się tzw. targ niewolników, czyli wybieranie rodzin przez Austriaków zainteresowanych ich tanią pracą. - „Nikt nas nie chciał!” - mówił Pan Gienek z płaczem, wprawiając mnie w zakłopotanie. Komu potrzebna kobieta z niespełna rocznym dzieckiem i 10-letnim chłopcem?. I odpowiadał sam sobie – nikomu!. - To po co oni nas wtedy wywieźli? Do końca wojny byli w obozie przejściowym na Theodor–Körner-Strasse.
Łzy były jeszcze raz, gdy Pan Gienek wspominał śmierć siostrzyczki na początku stycznia 1945r. W akcie jej zgonu wpisano miejsce i datę śmierci (Arbeitsamt, Durchgangslager, 04.01.1945r.) oraz datę i miejsce pochówku – 08.01.1945r. - cmentarz komunalny. Do domu wrócił już tylko z mamą. Jedyną odpowiedzią na pytanie P. Gienka: - Po co nas wywieźli? jest chyba odpowiedź: - aby wykorzystać, upokorzyć, odebrać godność i jeśli się da – również na tym zarobić.
2a. NIE MIAŁ NA UBRANIU NASZYWKI „P”
Wchodząc na szynkielowski cmentarz parafialny pierwszym wejściem, trudno nie zauważyć zaraz po lewej stronie alejki grobu Kazimierza Grabickiego (1895 – 1970), s. Józefa, brata Ludgarda i spoczywającego obok Konrada. 48-letni Kazimierz został 25 lutego 1943r. zabrany przez szynkielowskich żandarmów i wysłany do Niemiec, do Fleetmarku w pow. Osterburg, w Saksonii-Anhalt. Skierowano go do pracy w tartaku, którego właścicielem był Helmut Schultz – przypuszczalnie dlatego iż Grabiccy mieli w Szynkielowie tartak. Ciężka praca na tartaku spowodowała, że nabawił się tam przepukliny. Wydaje się, że daleko głębsze ślady (trwałe kalectwo) spowodowało skatowanie Kazimierza Grabickiego na ulicy przez żandarma jedynie za to, że nie miał na ubraniu naszywki z literą „P”. Kazimierz Grabicki wrócił do Szynkielowa dopiero w czerwcu 1947r. Po zakończeniu wojny był przez dwa lata leczony, m.in., w ośrodku UNRRY w Claustahl, w górach Harz. Kalectwo, które spowodowało okrucieństwo niemieckiego żandarma, pozostało u Kazimierza do końca życia. Przypuszczalnie nikt z szynkielowian nie znał przyczyny widocznych u niego zmian neurologicznych, m.in. drżenia rąk i spowolnionego chodu. W materiałach IPN (Ld 11/555, poz.141 odnotowano, że Kazimierz Grabicki składał 4. sierpnia 1945r. do protokołu zeznania w sprawie bestialskiego pobicia go przez żandarma. Zeznania te podpisał świadek zajścia, komendant Obozu Polskiego w Niemczech i protokolant.
2b. (Auf deutsch) ER HATTE KEIN „P” AN DER OBERBEKLEIDUNG ANGENÄHT
Der 48jährige Kazimierz Grabicki (1895-1970) wurde am 25. Februar 1943 von den Szynkielower Gendarmen festgenommen und nach Deutschland, Fleetmark, Kreis Osterburg in Sachsen-Anhalt deportiert. Man wies ihn zur Arbeit in einer Sägemühle ein, die Helmut Schultz gehörte. Wahrscheinlich deshalb, weil die Familie Grabicki in Szynkielów ebenfalls eine Sägemühle besaß. Durch die schwere Arbeit in diesem deutschen Sägewerk zog er sich eine Hernie zu. Viel tiefere Spuren und eine bleibende Behinderung hinterließ jedoch, die Misshandlung, die Kazimierz Grabicki von Seiten eines Gendarmen auf der Straße erlitt, allein dafür, dass er zufällig keinen Aufnäher mit dem Buchstaben „P” trug. Kazimierz Grabicki kehrte erst im Juni 1947 nach Szynkielów zurück, denn nach dem Kriegsende wurde er zwei Jahre lang u.a. in einer UNRRA-Anstalt in Claustahl (Harz) behandelt. Das durch die Grausamkeit des deutschen Gendarmen verursachte Gebrechen behinderte Kazimierz für den Rest seines Lebens. Die Ursachen für die sich bei ihm bemerkbar machenden neurologischen Symptome – u. a. Händezittern und ein langsamer Gang – waren vermutlich keinem der Szynkielówer Einwohner bekannt. Bei den IPN-Unterlagen (Ld 11/555, Pos.141) gibt es eine Notiz, dass am 4. August 1945 die mündliche Aussage des Kazimierz Grabicki zu Protokoll genommen wurde, betreffend die bestialische Misshandlung seiner Person durch einen Gendarmen. Diese Aussage wurde von einem Zeugen des Vorfalls, dem Kommandanten des Polenlagers in Deutschland, sowie dem Protokollführer unterschrieben.
3. INTERNOWANI DO KOŚCIOŁÓW
Nadzór nad wywożonymi na roboty przymusowe ułatwiało Niemcom gromadzenie deportowanych w miejscach o dużej powierzchni, np. w halach fabrycznych i kościołach. Tak np. do kościoła Bożego Ciała w Wieluniu zwożono ludzi z pow. wieluńskiego, także z Szynkielowa i Bębnowa, po czym pociągiem transportowano ich do Wrocławia. Tam kierowano ich do „łaźni”, następnie wieziono dalej – głównie do Francji i do Niemiec. Taką drogę do Francji, do wsi Chauvency Saint Hubert (dep. Moza) odbyła rodzina Urbaniaków: Andrzej i jego żona Antonina, Józef s. Andrzeja i jego ciężarna żona Teofila z Rzepeckich oraz Kazimierz – brat Józefa. Do francuskiej wsi dotarli 29 kwietnia 1943r., a 9. maja przyszedł na świat syn Teofili i Józefa – Henryk. Tą drogą, przez Wieluń i Wrocław, deportowano do przymusowej pracy na terenie Lotaryngii i Alzacji wiele ludzi z Szynkielowa oraz z Bębnowa.
Także szynkielowski kościół i plebanię wykorzystywali Niemcy do gromadzenia ludzi przed wywózką, a przede wszystkim do gromadzenia zboża zabieranego rolnikom. W dokumencie IPN Ld 11/555, odnotowano dla poz. 136 do 140 (Antoni Jastrząbek, Stanisława Jastrząbek, Ewa Jastrząbek, Tadeusz Jastrząbek i Stanisław Nowak) co następuje (pisownia oryginalna): „wszystkie powyższe osoby zostały zabrane w nocy wprost na plebanię w Szynkielowie, gdzie mieścił się punkt zborny, przez żandarmów: Becker i Zdepp. Tam trzymano ich dwa dni w warunkach uwłaczających wszelkim przyzwoitym normom higienicznym. Po dwóch dniach zostali załadowani na furmanki i wywiezieni na Arbeitsamt, a stamtąd do miejscowości Offen, Kreis Oldenburg. Pracowali tam u bauera nazwiskiem Kuster Gerhardt. Po jego śmierci majątkiem zarządzała żona, Gertruda Kuster. Ob. Nowak Stanisław pracował w tym czasie na tartaku w Beschlau. Powrót wszystkich nastąpił razem, w m-cu kwietniu 1946 roku.”
Zbezczeszczeniu przez Niemców uległ również zabytkowy kościół w sąsiedniej Konopnicy, w którym Niemcy kwaterowali na piętrowych pryczach ludzi zwożonych do kopania okopów w Rychłocicach.
4. PRACA DZIECI I MŁODZIEŻY NA RZECZ RODZIN NIEMIECKICH I III RZESZY NIEMIECKIEJ
Na ziemiach okupowanych przez Niemcy także dzieci podlegały przymusowi pracy. Polskie dzieci miały obowiązek pracy w wieku powyżej 14 lat, choć w Kraju Warty, od 1941r., zatrudniano dzieci już od 12 roku życia. Wśród dzieci pracujących dla Niemców byli również młodzi ludzie z parafii Szynkielów.
Poniżej opisy pracy kilku z nich: Apolonia Witkowska (ur. 1928r.) miała 15 lat, gdy wysłano ją do pracy w niemieckiej rodzinie (mąż, żona i matka kogoś z nich) zamieszkałej w Kowalach, w pobliżu Praszki. Młodziutka dziewczyna musiała wykonywać prace w gospodarstwie (w tym doić krowy) oraz pracować w domu. Jednakże nie ciężka praca była dla niej najtrudniejsza, lecz nieustające pogardzanie i upokarzanie jej - młodej Polki, zwłaszcza przez matkę gospodarzy. Nietrudno się domyśleć w jaki sposób traktowała Apolonię niemiecka rodzina, skoro dziewczyna miała już myśli samobójcze. Rodzicom udało się znaleźć „dojście” do żandarmerii i zmienić miejsce pracy Apolonii. Przeniesiono ją do Łagiewnik (między Wieluniem a Lututowem), do gospodarstwa, którego właściciel był na froncie, a prowadziła je kobieta – Niemka. Pracował u niej Polak, który zajmował się polem, a Apolonia pomagała gospodyni. Przed końcem wojny, gdy okupanci zaczęli masowo uciekać przed zbliżającą się Armią Czerwoną, Niemka załadowała furmankę swoimi rzeczami, wzięła Polaka jako woźnicę oraz Apolonię i nakazała jechać w kierunku Wrocławia. Jeszcze do miasta było daleko, gdy pod osłoną nocy Polak-woźnica i Pola zostawili „swoją” Niemkę i udali się pieszo w drogę powrotną do swoich domów. Pola szczęśliwie dotarła do Szynkielowa, kończąc wyjątkowo bolesny dla siebie czas.
Anna Piesyk (ur.1925r.) miała 17 lat i za sobą pracę w lesie, gdy zaraz po Bożym Narodzeniu 1942 roku wywieziono ją na roboty przymusowe do Ludwidgsdorfu (Ludwikowice Kłodzkie). Droga do niemieckiej fabryki amunicji wiodła przez punkt zborny w Konopnicy, Wieluń (furmankami), potem pociągiem w okolice Nowej Rudy. Zakwaterowana była w drewnianym baraku. Pracowała na 3 zmiany, po 8 godz. Razem z nią była w tym zakładzie Helena Mielczarek (Jastrząbek) oraz Marianna Grzesiak. Pracę na potrzeby wojska niemieckiego zakończyła Anna i pracujący z nią robotnicy przymusowi w maju 1945r. Na własną rękę wróciła do Szynkielowa.
Po siostry Pilarkówny – 16-letnią Bronisławę i 19-letnią Józefę, córki Antoniego i Marianny (od lat pięćdziesiątych to Białecka i Pietralczykowa), przyszli w nocy 13. czerwca 1941r. dwaj żandarmi: Zigler i Becker. Wywieziono je do Niemiec, do miejscowości Westerode w pow. Wolfenbüttel. Pracowały u gospodarza o nazwisku Heni Brenstet. Gdy wróciły do Szynkielowa (październik 1945r.) były już o ponad 4 lata starsze. (za IPN Ld 11/555).
Aż pięć młodych szynkielowianek zabrano z domów w niedzielę, 31. marca 1942r. i zawieziono do majątku Bartelshoff, którego właścicielem był Niemiec o nazwisku Bartel. Były to: Julianna Urbaniak (l.18); Jadwiga Matusiewicz (l.15), Wiktoria Matusiewicz (l.23), Wiktoria Kolanek (l.18) i Antonina Walasik (l.18). Po 20-tu miesiącach, w grudniu 1943r. wszystkie przewieziono do miejscowości Langesaltza, gdzie pracowały przy budowie samolotów. Składając pod koniec lat 60-tych ub. wieku oświadczenie w sprawie robót przymusowych podały, że na swej drodze, w majątku gdzie pracowały „włodarzem, bardzo złym dla ludzi polskich był mieszkający przed wojną w Wolnicy Józef Bartos”. Po wojnie pozostał on w Niemczech. Kobiety przeżyły wojnę i 17. maja 1945r. wróciły do Szynkielowa. (za IPN Ld 11/555).
Adam Polewiak s. Ignacego i Antoniny (ur. 1928r.) miał 12 lat, gdy musiał pracować w Wielgiem, w gospodarstwie należącym przed wojną do Tadeusza Fiszera. Po wkroczeniu Niemców T. Fiszer nie podpisał volkslisty i już pod koniec września 1939r. (za prof. T. Olejnikiem) wysiedlono go do Generalnej Guberni. Zarządzanie gospodarstwem powierzyli okupanci Niemcom o nazwiskach: Klimke i Szuk (fonet.). Adam Polewiak pracował w nim prawie do końca marca 1944r., a więc bez mała 4 lata. Co robił? – Wykonywał wszystkie prace w gospodarstwie, z których najcięższą była orka pola pługiem ciągnionym przez woły. Jak wspominała najmłodsza siostra Adama – Teresa, jej brat z trudem mógł utrzymać pług i nie raz z tego powodu płakał. Wraz z Adamem we Wielgiem pracowali jego rodzice i siostry. Nawet kilkuletnia Teresa musiała pracować na rzecz Niemiec – w Wielgiem pasła gęsi, zbierała kamienie na polach, a podczas wykopków zbierała ziemniaki.
W ostatnich miesiącach wojny, 16-letni wówczas Adam pracował w Rychłocicach, w składzie bardzo licznej grupy robotników przymusowych zatrudnionych przy kopaniu okopów na linii Warty. Problemy pracy dzieci poruszono również we wspomnieniach z czasów wojny, zamieszczonych w prezentowanych dalej materiałach.
Wszystkie przedstawione dane jedynie zarysowują wyjątkowo tragiczne zagadnienie wykorzystywania przez Niemców dzieci i młodzieży z szynkielowskiej parafii do pracy na rzecz gospodarki III Rzeszy.
5. WYSIEDLENIA SZYNKIELOWIAN W 1941R. Z TERENU WYTYPOWANEGO PRZEZ NIEMCÓW NA POLIGON
W 1941r. niemieccy okupanci przystąpili do realizacji planu utworzenia pod Sieradzem wielkiego poligonu wojsk pancernych. Przewidziano pod niego obszar około 370 km² (ok. 37 tys. ha). Granica poligonu przebiegała od Sieradza, dalej biegła wzdłuż szosy w stronę Złoczewa, omijając to miasto w odległości ok. 1 km i dochodziła do trasy Złoczew – Szynkielów. Potem biegła w stronę Widawy, w kierunku Rychłocic, jednak nie obejmowała tej wsi. Potem przebiegała wzdłuż rzeki Warty w kierunku Burzenina, a następnie ku Dąbrowie Widawskiej, szosą do Rembieszowa, dalej Zduńskiej Woli i Sieradza. Teren poligonu nie był ogrodzony, ale przy większych drogach prowadzących na jego teren istniały strażnice z szlabanami. Wejście na wyznaczony obszar umożliwiała przepustka, której brak w razie kontroli groził utratą życia. Na ogromnym obszarze zaplanowanym na poligon zamieszkiwało tysiące ludzi, głównie rolników, których okupanci wysiedlali – często zupełnie w nieznane. Ich zabudowania, zwłaszcza stodoły, także wiele domów, szczególnie drewnianych, niszczono bezpowrotnie.
Utworzenie poligonu dotknęło w Szynkielowie wszystkie gospodarstwa położone po prawej stronie drogi z Szynkielowa do Złoczewa. Pod koniec lata 1941r., na ok. miesiąc przed planowaną akcją wysiedlania, dotarła do ludzi informacja o planach okupanta w stosunku do nich, dlatego niektórzy ukrywali w sobie znanych miejscach trochę produktów, zwłaszcza ziemniaków. Gdy pewnego dnia nadeszła wiadomość, że o 4-tej rano następnego dnia będą wywożeni, większość z przewidzianych do wysiedlenia pośpiesznie uciekła pod osłoną nocy do bezpieczniejszych części wsi, zabierając ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Dzięki relacjom dzieci lub wnuków rolników z gospodarstw po prawej stronie drogi do Złoczewa (Bożena Urzyńska, Lech Sikora, Czesław Piesyk, Leszek Witkowski) niżej przedstawiamy losy niektórych rodzin od jesieni 1941r.
Józef Czart z żoną Marią i sześcioma córkami (Zofia, Marta, Michalina, Waleria, Anna, Józefa), mieszkali w dużym, murowanym domu, który Niemcy upatrzyli sobie na swoją kwaterę. Rodzina Józefa musiała więc opuścić swój dom i przez pewien czas zatrzymała się u mieszkających pod stoleckim lasem Szydłowskich. Pod koniec roku 1941 (prawdopodobnie w listopadzie) wywieziono obie rodziny – Czartów i Szydłowskich - do pracy w rolnictwie, do miejscowości Zawady w ówczesnej gminie Skrzynki (obecnie to gmina Grabów nad Prosną w pow. ostrzeszowskim). Wrócili w marcu 1945r.
Rodzina Piesyków (Józef z żoną, babcia i dzieci: Anna, Marian, Czesław, Józef i Irena) przez tydzień byli w stodole u Miłka, na klepisku. Później znaleźli schronienie u Franciszka Kolanka, pod lasem, gdzie w pokoju o pow. 15m2 wytrzymali (8 osób!) dwie zimy i lato. Jak wspomina Czesław rodzice pracowali w gospodarstwie Sroki, on pasł krowy, siostra Anna pracowała trochę w lesie, a brat Marian u stolarza Franciszka Urbaniaka. Po wywózce na roboty przymusowe rodziny Kwaków, żandarmi zezwolili Piesykom na zamieszkanie w ich domu, jednak gdy Niemcy zaczęli przywozić tzw. czarnomorców, Piesykowie musieli opuścić dom Kwaka. Schronili się wówczas w domu Stefana Rzepeckiego i tu doczekali końca wojny. Gdy Rzepeccy wrócili z robót, Piesykowie przenieśli się na swoje, na były poligon. Co zastali? Stodoły nie było, dom stał, ale bez okien, bez drzwi, bez podłóg. Przywieźli słomę i nią wypełnili otwory okienne. Marian zrobił jedne drzwi (wejściowe). Konia też nie było. Pole nieobrabiane. Była krowa, którą zaprzęgano i ile było możliwe to nią pracowano. Zachowali życie, ale parę lat udręki nie zapomnieli, bo tego zapomnieć się da.
Kędziowie z córką Józią i synem Władysławem uciekli najpierw do Bębnowa, ale już w październiku 1941r. znaleźli się w Niechmirowie, w gospodarstwie rolnym, skąd powrócili do domu w marcu 1945r.
Piechoccy mieszkający obok Witkowskich również schronili się u obcych. Ich córka Stanisława (ur. 1919r.) pracowała najpierw w Rogóźnie u Niemca, potem była kucharką na posterunku żandarmerii. Jej zeznania pozwoliły na wyjaśnienie okoliczności śmierci niektórych aresztowanych osób, w tym Wincentego Bożka. Młodszy brat Stanisławy – Kazimierz (ur. 1926), po wysiedleniu w 1941r. uciekł i ukrywał się, ale w 1943r. złapano go i chciano wywieźć. Siostra uprosiła żandarmów i zatrudniono go na posterunku w charakterze podwórzowego.
Apolonię i Stanisława Witkowskich z pięciorgiem dzieci przyjęli do siebie Kępowie z Bębnowa. Po pewnym czasie Witkowscy wrócili do Szynkielowa i zamieszkali w domu rodziny Michoniów, wywiezionych wcześniej na roboty przymusowe na teren obecnego powiatu Ząbkowice Śląskie. W tym czasie najstarszą córkę Witkowskich – Apolonię, wysłano na służbę do niemieckiej rodziny w Kowalach k. Praszki (więcej o tym w innym miejscu). Po przejściu wojsk radzieckich Witkowscy wrócili na swoją ziemię. Stodołę Niemcy zniszczyli, dom stał, obora też, ale nigdzie nie było okien. Po pustych izbach hulał mroźny wiatr, więc starano się jakoś wypełnić otwory okienne, aby było możliwe przeżycie do czasu właściwego remontu. Jedyny inwentarz żywy, z którym przyszli na swoje gospodarstwo stanowiło kilka kur. Po pewnym czasie brat Stanisława przekazał rodzinie Witkowskich jedną krowę, a kilkunastoletni Leszek - w ramach rekompensaty za nią - pasł u stryja, 9 km od Szynkielowa, przez dwa sezony wakacyjne, jego krowy. Potem dorobili się konia, także innych zwierząt i ciężką pracą doprowadzali gospodarstwo do coraz lepszego stanu.
Stefania i Ignacy Czartowie z córkami Danielą i Eweliną też uciekli w noc wysiedlania na drugą stronę złoczewskiej drogi. Zatrzymali się najpierw u rodziny Mądraszków mieszkających za Zielińskimi. Kolejnym miejscem ich pobytu był Bębnów - dom rodziny Wiśniewskich. Trzecim miejscem pobytu Ignacego Czarta z rodziną był Szynkielów, dom po Kolankach. Wędrówkę zakończyli w domu Miłków. Stąd Ignacy został skierowany do Wielunia, do pracy przy produkcji drewnianych chodaków (zapewne trepów). W tym czasie córka Daniela była służącą w domu wieluńskiej Niemki. Po zakończeniu wojny Czartowie z córkami wrócili „do siebie”. Zastali zupełnie zniszczoną oborę i stodołę, które trzeba było odbudować. Dom natomiast co prawda pozostał, lecz był zdewastowany, bez okien i ze zniszczonym dachem. W ramach wsparcia od któregoś szynkielowianina dostali kozę, natomiast w ramach pomocy międzynarodowej (UNRA) otrzymali starego konia. Podobnie jak sąsiedzi musieli zaczynać tworzyć swoje gospodarstwo od nowa.
Przed wysiedlaniem szynkielowian z terenu przyszłego poligonu, rodzice Władysława Kałużnego - Stanisława i Kazimierz – przenieśli się na drugą stronę drogi, do Franciszka Kałużnego. Władysław Kałużny był już wówczas na robotach przymusowych w pow. Kępno - w gospodarstwie, którego właściciel skierowany został na front. Przedtem jednak Władysław zakopał w znanym żonie miejscu cenną dla niej maszynę do szycia. Agnieszka wraz córką Kazimierą znalazły schronienie na Cisowej, u krewnych. Wyciągnięta z ukrycia maszyna i umiejętność szycia pozwoliła Agnieszce na skromne utrzymanie siebie i córki.
W rodzinie Kałużnych zachowała się opowieść Agnieszki o Niemcu, który jeździł na koniu z pochodnią w ręku i podpalał szopy i stodoły na terenie wyznaczonym na poligon. Gdy wjechał na podwórko Kałużnych, Agnieszka wyszła z córką na ręce i różańcem w ręku. Niemiec popatrzył na nią, po chwili zawrócił konia i odjechał. Stodoła ostała się i była to chyba jedyna stodoła po prawej stronie złoczewskiej drogi, której nie strawił ogień. Po wojnie Kałużni wrócili do siebie. Wszystko było splądrowane, zniszczone, a po podwórku chodziła kulawa koza niewiadomego pochodzenia. Przypuszczano, że ktoś uciekający zostawił zwierzę, ale nikt się po nie nie zgłosił i kulawa koza dożyła u Kałużnych swych dni służąc nowym gospodarzom.
Mieszkający na Łódkach Dobrasowie – Ewa i Józef z dziećmi: Janiną (ur.1925) i Marianem (ur. 1929r.), przed wejściem Niemców 3. września 1939r. do Szynkielowa, pośpiesznie opuścili swoje gospodarstwo. Gdy wrócili z ucieczki zastali pogorzelisko i jedynie ściany obory zbudowanej z kamieni polnych. Po domu i stodole został tylko popiół. Dobrasowie zabezpieczyli dach obory i kilka miesięcy, w tym zimę, przetrzymali w tych strasznych warunkach. 15-letnia Janina wkrótce powędrowała do Radoszewic, do stryja Rocha, i tam, w jego piekarni znalazła pracę i dach nad głową do końca wojny. Często wspominała, że pracować trzeba było, ale nigdy tam nie zaznała głodu i zimna. Opowiadała, że stryj, w tych strasznych, wojennych czasach, wspierał dyskretnie chlebem wielu ludzi, a o niektórych jego poczynaniach stryjenka przypuszczalnie nawet nie wiedziała.
Dobras Józef z żoną i synem od 1940r. mieszkał kątem u rodziny w Bębnowie i Szynkielowie. W listopadzie 1942r. Józefa wywieziono do Niemiec, do Hamburga, do przymusowej pracy w fabryce części do samolotów, skąd wrócił po dwóch latach – w listopadzie 1944r. Szybko został zaangażowany przez okupanta do kopania okopów w Rychłocicach. Po wojnie Józef i Ewa Dobrasowie od podstaw budowali na Łódkach dom i budynki gospodarskie.
Przedstawione wyżej opisy nie obejmują wszystkich rodzin wysiedlanych w 1941r. z terenu przyszłego poligonu. Nie są one również w stanie oddać, nawet w części, cierpienia związanego z wyrzuceniem opisanych rodzin z własnego gospodarstwa, dewastacją ich zabudowań, degradacją ziemi i brakiem bezpiecznego dachu nad głową oraz środków na utrzymanie rodziny.
Opracowanie: Bożena Rabikowska
|